Miejsce wybrane
6
%
111 Kč 118 Kč
Odesíláme do 5 až 7 dní
Sleva až 70% u třetiny knih
Ilekroć wysiadam z pociągu w Krakowie, czuję się jak Thomas Hutter u wrót zamku hrabiego Orloka. Duchy wyzierają z każdego kąta, tyle że mniej groźne niż u Murnaua. Nie żywią się krwią, a jedynie bezgłośnie towarzyszą przyjezdnym.
Zaczęłam regularnie przyjeżdżać do Krakowa jako nastolatka. Jeździliśmy z tatą, którego rodzina się stamtąd wywodziła. Potem przyjeżdżałam z koleżankami i przyjaciółmi, ale to jesienne podróże z tatą ukształtowały moje uczucia do tego miasta. Podczas naszych wojaży nigdy nie spytałam ani gdzie jego rodzice mieszkali, ani kiedy i dlaczego przeprowadzili się do Warszawy. Takie pytania rodzą się dopiero w głowach osób po drugiej stronie smugi cienia. Znacznie więc później dowiedziałam się, że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku dziadek, prawnik i urzędnik bankowy, podjął pracę w stolicy, gdzie powstawały centralne urzędy nowego państwa. Taką drogę odbyło wielu młodych ludzi wykształconych w Wiedniu i Galicji. Pozostałością owych zamierzchłych dziejów jest fakt, że tata z galicyjska myli kotlet ze sznyclem. Choć dla mnie wegetarianki nie ma to najmniejszego znaczenia.
Nie wiem, dlaczego wyruszaliśmy zwykle w listopadzie. W latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia listopady były ciemniejsze, zimniejsze, bardziej deszczowe, mgliste, ciągnące się dłużej, niż ciągną się teraz. Naznaczone piętnem Nocy listopadowej. Kto dziś, prócz polonistów, zna tę sztukę, która wówczas wywoływała u mnie dreszcze na plecach? Listopad dla Polaków niebezpieczna pora itd.
Listopady zdawały się mi się wówczas tak długie, bo życie potrzebuje czasu na rozbieg. Wtedy jeszcze nie gnało na złamanie karku. Jak w przypowieści o młodym mnichu, który wstaje o świcie, modli się, po czym cierpliwie brnie przez dzień bez końca, aż wreszcie gdy stracił wszelką nadzieję, że kiedykolwiek zapadnie noc przychodzi czas wieczornej modlitwy. Chwilę później młody mnich jest starym mnichem. Dalej zrywa się wcześnie, klepie pacierze bo nic innego nie potrafi robić, żaden inny pomysł nie przychodzi mu do głowy po czym jest już pora na modły przed snem. Tak czy owak, kilkudniowe wypady do Krakowa stanowiły miły przerywnik w listopadowej monotonii.
Zaczęłam regularnie przyjeżdżać do Krakowa jako nastolatka. Jeździliśmy z tatą, którego rodzina się stamtąd wywodziła. Potem przyjeżdżałam z koleżankami i przyjaciółmi, ale to jesienne podróże z tatą ukształtowały moje uczucia do tego miasta. Podczas naszych wojaży nigdy nie spytałam ani gdzie jego rodzice mieszkali, ani kiedy i dlaczego przeprowadzili się do Warszawy. Takie pytania rodzą się dopiero w głowach osób po drugiej stronie smugi cienia. Znacznie więc później dowiedziałam się, że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku dziadek, prawnik i urzędnik bankowy, podjął pracę w stolicy, gdzie powstawały centralne urzędy nowego państwa. Taką drogę odbyło wielu młodych ludzi wykształconych w Wiedniu i Galicji. Pozostałością owych zamierzchłych dziejów jest fakt, że tata z galicyjska myli kotlet ze sznyclem. Choć dla mnie wegetarianki nie ma to najmniejszego znaczenia.
Nie wiem, dlaczego wyruszaliśmy zwykle w listopadzie. W latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia listopady były ciemniejsze, zimniejsze, bardziej deszczowe, mgliste, ciągnące się dłużej, niż ciągną się teraz. Naznaczone piętnem Nocy listopadowej. Kto dziś, prócz polonistów, zna tę sztukę, która wówczas wywoływała u mnie dreszcze na plecach? Listopad dla Polaków niebezpieczna pora itd.
Listopady zdawały się mi się wówczas tak długie, bo życie potrzebuje czasu na rozbieg. Wtedy jeszcze nie gnało na złamanie karku. Jak w przypowieści o młodym mnichu, który wstaje o świcie, modli się, po czym cierpliwie brnie przez dzień bez końca, aż wreszcie gdy stracił wszelką nadzieję, że kiedykolwiek zapadnie noc przychodzi czas wieczornej modlitwy. Chwilę później młody mnich jest starym mnichem. Dalej zrywa się wcześnie, klepie pacierze bo nic innego nie potrafi robić, żaden inny pomysł nie przychodzi mu do głowy po czym jest już pora na modły przed snem. Tak czy owak, kilkudniowe wypady do Krakowa stanowiły miły przerywnik w listopadowej monotonii.
Autor: | AGNIESZKA TABORSKA |
Nakladatel: | Austeria |
ISBN: | 9788378663454 |
Rok vydání: | 2019 |
Jazyk : | Polština |
Vazba: | Měkká |
Počet stran: | 40 |
Mohlo by se vám také líbit..
-
Bretania. Książka do pisania
AGNIESZKA TABORSKA
-
NOTES PARYŻ SURREALISTYCZNY
AGNIESZKA TABORSKA
-
Licho wie
AGNIESZKA TABORSKA
-
Paris surrealiste
AGNIESZKA TABORSKA
-
Bretagne
AGNIESZKA TABORSKA
-
Człowiek, który czeka. Pandemia na ma...
AGNIESZKA TABORSKA
-
Licho i inni. Licho wie audiobook
AGNIESZKA TABORSKA
-
Fredek, Rzeszów, Hollywood..
Grażyna Bochenek
-
Sycylia w kalejdoskopie historii i le...
Alice Basso, Tomasz Kwiecień
-
Współczesne kino izraelskie
-
Machzor na Rosz Haszana
-
Anamnezy
Wodnicki Adam
-
Nasze dni wczorajsze
Ginzburg Natalia
-
Żródła do dziejów chasydyzmu w Króles...
-
NACJONALIZM I KWESTIA ŻYDOWSKA W RUMU...
LEON VOLOVICI
-
Machzor na Jom Kippur